Literatura

Rubież. Reportaż wędrowny. E. Pluta

Zaciekawiła mnie nazwa – połączenie idealne. Po pierwsze „reportaż”. Uwielbiam reportaże, najwięcej ich czytam i najwięcej kupuję. Ten nazwałabym społeczno-historyczno-obyczajowo-podróżniczym. Dokładnie w tej kolejności. Po drugie „wędrowny”. Nazwa bloga zobowiązuje 🙂 Nad trzecią, a właściwie pierwszą częścią nazwy, niekoniecznie się zastanawiałam. Szczerze? Kupując książkę nawet nie wiedziałam co oznacza. Nawa kojarzyła mi się raczej z gospodarką rabunkową aniżeli z granicą.

Książka niewielka o intrygującej, minimalistycznej okładce. 267 stron podzielonych na kilkustronicowe rozdziały… i dobrze. To nie jest powieść do przeczytania jednym tchem. Te krótkie rozdziały dają przestrzeń do refleksji i chwilę oddechu. Teraźniejszość przeplata się z historią, szczera rzeczywistość z metaforą. Książka jest wędrówką, rozumianą dosłownie (bohaterka przemierza z plecakiem kilometry wzdłuż wschodniej granicy) jak i w przenośni (historyczne opisy tułaczki i poszukiwania prawdy). Niekiedy ciężko się połapać, w którym momencie książki się znajdujemy. Granice między tym co było, a jest są zatarte.

W trakcie wędrówki bohaterka odwiedza okolicznych mieszkańców, których wypytuje o historie i życie przy granicy. Nie spodziewajmy się jednak samych opisów troskliwych babinek przygarniających samotną, zmęczoną kobietę. Bohaterka nie boi się prawdy. Pisze o strachu, nieprzychylności bądź zwyczajnej ucieczce od zgiełku i niechęci miejscowych do turystów. Wiele informacji znajdziemy w dygresjach literaturowych zamiast w opowieściach rodowitych mieszkańców. Z punktu widzenia botanika interesująca jest rozmowa bohaterki z profesor z Uniwersytetu Śląskiego o roślinach inwazyjnych. Pokazuje inny obraz gatunku inwazyjnego i nie daje jednoznacznej odpowiedzi co zrobić z powszechną Nawłocią kanadyjską. Z jednej strony, dzięki nasionom zaopatrzonym w puch lotny, zasiedla każdy niezagospodarowany skrawek ziemi, z drugiej zaś – ludzie sami ją sprowadzili jako gatunek ozdobny. Niektórzy walczą z nią wszelakimi sposobami, inni tolerują, a jeszcze inni nauczyli się czerpać korzyści. Nie da się jednak zaprzeczyć, że nawłoć jest rośliną miododajną, chociaż różne są opinie na ten temat. Portal pszczelarski podaje, że „karmienie pszczół nektarem z nawłoci obniża ich przeżywalność w porównaniu z karmieniem ich nektarem wielokwiatowym„. Niemniej jednak to temat na inny artykuł 🙂

W książce nie do końca przemawia do mnie styl pisarski bohaterki. Mam wrażenie, że są fragmenty, w których daje się ponieść wodzy wyobraźni i wznosi się na wyżyny przekolorowanej twórczości. Konstrukcja książki nie jest typowa dla literatury faktu. Przekazuje więcej emocji i osobistych refleksji niż faktów. Jest trochę chaotyczna i wymaga od czytelnika powrotów do wcześniejszych rozdziałów aby móc odnaleźć się w topografii. Momentami odnoszę wrażenie, że bohaterka manifestuje swój obraz cierpiętnicy, gdzie w sposób bardzo obrazowy opisuje swoje ciało po trudach wędrówki. Niemniej jednak książka warta przeczytania, skłaniająca do refleksji nad samych sobą i swoimi granicami.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *